Byłam w Sztumie i wróciłam

Byłam w Sztumie i wróciłam. Zaprosili mnie czytelnicy z Biblioteki Publicznej. Miasto liczy 10 tys. mieszkańców, z czego 9 tys. na wolności. Prócz zamku krzyżackiego, który cierpi na kompleks Malborka, bo jest cieńszy, mniejszy i krótszy, stoi tu gigantyczny zakład karny dla recydywistów. Takie nasze polskie Alcatraz, co prawda nie ma tu Zatoki San Francisco, ale jest Jezioro Sztumskie z pięknym deptakiem i romantycznymi szuwarami, że hej.

W więzieniu siedzą podobno najgroźniejsi bandyci w kraju i w tym urokliwym zakątku Pomorza mają zapewnione liczne atrakcje, m.in. szeroki wybór lektur z biblioteki sztumskiej, zajęcia artystyczne, terapię i, jak mniemam, flirt towarzyski, o którym nie chcę nawet myśleć, bo musi być straszniej niż w „Klerze”. Niedawno zmarł tu baron koki, gdyński król handlu narkotykami na skalę światową – Kolumbia, Ekwador, bum, bum, Sztum. Postawił na głodówkę i udało się połowicznie. Wyszedł, ale sztywny. Podobno wcześniej metoda na głodówkę go dwukrotnie ratowała, wychodził żywy, lekarze się litowali, ale teraz to już inne czasy, anoreksja i bulimia wśród mężczyzn, a nie tylko gimbazy, to norma.

Spacerując po spotkaniu z czytelnikami pod bramą więzienną, myślałam o żonach osadzonych, które to męczą się na wolności, dając sobie radę w pracy, przy dzieciach, zajmując się domem, garażami, furami oraz stawiając czoła ostracyzmowi społecznemu. Towarzyszył mi w spacerze młody kierowca z biblioteki, który wyznał, że od ośmiu miesięcy przespał tylko cztery noce, bo mają noworodka uczulonego na laktozę i wszystko możliwe; teraz małemu zęby wyszły, uczulony na syropki, tylko czopki można mu wpychać. Lekko mnie ta opowieść nastroszyła, bo senny kierowca to nie jest dobra wieść, ale na szczęście mam prawo jazdy, więc przesiedliśmy się i chłop się zdrzemnął, a ja się odwiozłam. Wolałabym siedzieć w więzieniu, niż być samotną matką na wolności. Pan kierowca opowiedział mi, że żona teraz wróciła do pracy, ale jej pierwsza rozmowa o pracę wyglądała następująco:

To pani ma małe dziecko? To pani będzie brała zwolnienia. To odezwiemy się innym razem.

Druga zaś tak:
To pani dziecko ma półtora roku? – po czym pan szef wyszedł na chwilę na zaplecze i już nie wrócił.

Na szczęście żona już pracuje, jest informatyczką, mąż pomaga, bo jak mówi, „jak żona siedziała w tym zamknięciu, to dosłownie wariowała”.

Wróciłam ze Sztumu i myślę, że 500 zł na pierwsze dziecko nie wystarczy. Kłopotem nie są finanse, kłopotem jest rodzicielstwo. Widziałam w życiu rodziców w stylu zombie, widziałam matki płaczące non stop z powodu depresji poporodowej, matki pozawałowe (matura z matematyki). Tak, to prawda, że kiedyś rodziło się więcej dzieci, ale widocznie rodzice mieli wsparcie ciotki dewotki, guwernanta arystokraty, wujcia geja, babć, dziadków, a dziś rodzice są niczym osadzeni w celi z dzieckiem. Po dwóch samotnych godzinach z dziećmi w domu jestem gotowa wyskoczyć przez balkon bez peleryny Spidermana. Dlatego, aby sobie ułatwić trud macierzyństwa, mam dwóch mężów jednocześnie. Były i obecny. Metoda ta sprawdza się najlepiej; lekko zmodyfikowana poligamia. Niedługo na świecie będzie więcej muzułmanów niż chrześcijan, bo kilka żon i mężów jednocześnie to najpraktyczniejsze rozwiązanie, a Bóg przecież jest wszędzie taki sam. Wielożeństwo i wielomęstwo gwarantuje solidną opiekę nad dziećmi i względny spokój dla rodziców.

Opuszczam dziś Ziemię Sztumską i ruszam na spotkanie z czytelnikami w Bibliotece Wojewódzkiej w Gdańsku. W tym czasie moim starszym synem zajmuje się jego tata, mój poprzedni partner – wiezie go właśnie do pediatry. Młodszym synem i psem Korkiem zajmuje się ich tata, mój obecny mąż – karmi obu, czyta im do snu, kąpie. W weekend mają wpaść dziadkowie, liczne atrakcyjne przyjaciółki mężów, w tym pisarki, doktorantki, wydawczynie, modelki i byłe żony ofiarnie pomagają, gdy moi mężowie mają swoje wernisaże lub spotkania autorskie.

Jeśli jesteś rodzicem, to musisz pielęgnować dzieci, ale przede wszystkim swych byłych i obecnych partnerów, bo sam nie dasz rady, a w dodatku nigdy nie wiadomo, czy kiedyś nie trafisz do zakładu karnego. Taki Tomasz Komendant to możesz być ty. Gdybyś miał/-a wtedy dzieci?