Generowanie linku

„Śmierć komiwojażera” to był dramat, ale dziś Arthur Miller powinien wprowadzić kilka poważnych zmian do tej sztuki. Po próbie opłacenia składki za polisę w Aviva mam wrażenie, że prędzej umrę ja, próbująca się ubezpieczyć, niż mój komiwojażer. Jeśli komiwojażer zaś umrze, to nie z powodu samobójstwa, jak tytułowy bohater sztuki, ale dlatego, że ja go wysadzę – i to nie na nocniku, tylko w powietrze.

W ostatnich latach firmy ubezpieczeniowe wprowadziły kilka ulepszeń. Zwanych innowacjami. Udogodnienia te skierowane są wszędzie, byle tyłem do klientki. Choć próbuje nam się wmówić, że czasy są już na tyle niebezpieczne, że dzieci nawet po domu jeżdżą w kaskach (to może być ochrona przed przemocą domową, po propozycjach damskiej bokserki ministry Rafalskiej), to jednocześnie utrudnia się wykupywanie ubezpieczeń za pomocą zniszczenia instytucji komiwojażera.

Jeszcze dosłownie parę lat temu ubezpieczenie czegokolwiek wymagało od nas, prócz funduszy, jednego telefonu i wolnych 15 minut. Dzwonił do mnie uprzejmy pan Janusz w skromnej marynarce lub pani Bożena w przyciasnej garsonce nieposkramiającej jej krągłości i przypominali, że czas odnowić ubezpieczenie. Następnie niezależnie od tego, czy roztopy, czy zamiecie, zjawiali się u mych drzwi. Oboje mieli „teczki niewildsteina” z przyjemnie klikającymi zapięciami, wzbudzający powszechny szacunek porządek w dokumentach, z których wprawnym ruchem magika wyciągali polisy moich lokali. Na polisie zaznaczone grubym flamastrem, jak dla wtórnego analfabety, miejsce z numerem konta – i pozamiatane, do zobaczenia za rok w Jerozolimie. Nagle Janusz i Grażyna, być może razem, zginęli bez wiedzy, bez pożegnania, bez pomnika przy placu Piłsudskiego, wyrzuceni na, wywiezieni w głąb.

Głównym zagrożeniem dla moich mieszkań jestem rzecz jasna ja, a nie Osama bin Laden czy ludziki Putina. Dawno nie zalałam się w trupa, ale za to w czasie, gdy bawiłam w Dolomitach, zalała mnie sąsiadka z góry, włączając zepsutą pralkę i wychodząc na noc z domu.

Janusza i Grażynę zastąpił system. Na co dzień staram się być zrównoważona jak dieta Novaka Djokovicia, ale jak ktoś wyjeżdża do mnie ze słowem „system” i gdy doda jeszcze „system wygenerował”, to wulgaryzmy dosłownie spiętrzają mi się w jamie ustnej jak wodospad Iguazu. Z Avivy zadzwonił do mnie tydzień temu z przypomnieniem o składce żywy człowiek posiadający imię i nazwisko, ale zamiast zaprosić mnie na kawę lub ja zapraszam do siebie, zapowiedział, że wyśle mi link do płatności w systemie. To było dawno temu temu, a składka wciąż niezapłacona. Link był, ale oczywiście nie pamiętałam hasła. Hasło trzasło. To nowe mam utworzyć. To z nowym hasłem na ustach ruszam na podbój systemu Avivy. To link już nieaktywny, bo jednorazowy. To ja już widły z piwnicy wyciągam. Na kogo ruszyć? Na tego, który dzwonił. Akuku? Ten co dzwonił, dzwonił z „bramki”.

W Avivie pracownicy mieszkają w bramie. Komiwojażer Avivy to nie domokrążca, to niewojażer. Człowiek zamknięty w jakiejś hali przy wylocie autostrady o chlebie i wodzie, który w życiu żadnego klienta nie widział na oczy, nie wie, jak mieszkamy, a nawet w jakiej części Polski może być ta nasza ulica. Nie da się zadzwonić do tego, który wysłał, to może odpowiem mu na ten jego mejl z linkiem. Akuku, odpowiedziałam i dostałam od Avivy odpowiedź: „Witamy, dziękujemy za nadesłaną wiadomość. Centrum kontaktów z klientami. Wiadomość została wygenerowana automatycznie. Prosimy na nią nie odpowiadać”.

Czyli, po prostu, odpier… się, babo, nie pisz do Avivy. Po dwóch dniach przerwy w tej gehennie wracam na ring. Mam pieniądze, ale muszę błagać, próbować zjednać sobie system, może klęknę na dywaniku twarzą w stronę systemu i będę się modlić, a on się ulituje i przyjmie Aviva ten banknot ode mnie w ofierze? W tym czasie dwóch dni mieszkanie mogło spłonąć żywcem, ale co tam, wszystko lepsze niż kontakt z Avivą. Profilaktycznie łyknęłam garść zoloftów i przegryzłam coaxilem. Zwalczając lęki, dzwonię na infolinię Avivy, czekam na połączenie. W oczekiwaniu na niezajętego konsultanta zdążyłam przeczytać tomiszcze „Ja deprawator” Józefa Hena, zaczęło zmierzchać, strasznie zajęci ci konsultanci, ciekawe, czy mają czas sami się ubezpieczyć, tymczasem do ucha straszono, że wszystko to jest nagrywane w celu ulepszenia usług Avivy, oby…

Nagle z czeluści jakaś żywa konsultantka się odezwała. Mówię jej, że jestem na skraju załamania nerwowego i że wiem, że być może ona ma rodzinę, ale niebawem ją zatłukę, chyba że powie mi, gdzie ukrywa się jej szefostwo, które wprowadziło ten system. Obiecała „wygenerować drugi link” do płatności, więc nie mogę zrobić teraz podczas rozmowy z nią tej płatności, rozmowy, na którą czekałam tyle czasu. Muszę na nowo zalogować się do systemu. Link generuje się podobno „do godziny”. W godzinę, proszę pani, to zawalić się mogą obie wieże World Trade Center, a co dopiero moje biuro i mieszkanie.

„Może zamiast czekać na link, po prostu przedyktuje mi pani numer konta, na który mam wpłacić” – wypalam. Następuje milczenie niewojażerki Avivy, jakbym wymyśliła coś na miarę radu, zszokowana żądaniem pani z Avivy się chichocze, ona jednak wyśle mi link, ja już płonę, link wciąż się nie wygenerował.