Poeta na liście

Szarpanie się o to, czy wiersze Wojciecha Wencla powinny być lekturą obowiązkową w szkole, jest działaniem równie jałowym co proponowanie dzisiejszym milenialsom, by nosili pończochy do repasacji lub trenowali tenisa w długich spodniach i rakietą drewnianą.

Zamiast na siłę usuwać z listy lektur obowiązkowych arcydzieła światowej literatury, takie jak opowiadania Brunona Schulza czy tragedie Sofoklesa, lepiej zastanówmy się nad tym, jak nauczyć młodych ludzi nawyku czytania oraz czytania ze zrozumieniem. Czytanie poezji nie ma potencjału „insta”, nie jest „funky” – jak designerskie hotele. I, szczególnie czytanie poezji nowoczesnej, wymaga namysłu, wiedzy, umiejętności łamania szyfrów, a czasem wytrwałości kolarza brnącego przez górski odcinek Tour de France.

Wiem, bo od kilkunastu lat uciekam przed zalewem książek reportażowych (polski reportaż stał się marką silniejszą już chyba niż polski plakat) ku poezji. Ponieważ nie potrafię medytować metodą zen — to zanurzam się w poezji współczesnej, której to głębie czasem wyrzucają mnie sponiewieraną na brzeg. Bywa ciężko.

Przyznam, bywam na te wiersze za głupia. Ale nie poddaję się, pracuję mocniej, główkuję, szperam w kontekstach, dzwonię do mądrzejszych koleżanek, co to w literaturze ponowoczesnej jak ryby w wodzie się czują. Weźmy np. najnowszy tomik Marcina Sendeckiego pod tytułem „W”. Oszczędny tytuł, nieprawdaż? Są tam takie dziwy jak wiersze jednozdaniowe, tytuł to jedna litera, to może, kurczę, lepiej w ogóle bez tytułu, albo niech tomik stanowią puste kartki, co?

A w ogóle ta nowoczesna poezja, drodzy Państwo, to się nie rymuje, niczego nie opiewa, jakaś autobiograficzna jest, strzępy to takie, rozsypane jak pogubione puzzle. Nawet tej dobrej poezji prawie nikt nie czyta!

Nie oszukujmy się, wysiłki minister Zalewskiej, by usatysfakcjonować bywalców miesięcznic smoleńskich tym, że tzw. poezja smoleńska na siłę wciśnięta będzie do uczniowskich zeszytów, pozostanie wysiłkiem żałosnym. Nic tak nie zniechęca młodego człowieka do czytania wiersza jak wpisanie go na listę lektur. Niektórzy z nas w szkole uczyli się socrealistycznych wierszy Ważyka na pamięć czy pieśni żołnierskich. Część olewała te nakazy albo nie brała tej poezji serio. Szkoda czasu na czytanie Wencla. Dziś tragedii nie ma, bo dziś rodzice, internety, biblioteki oraz festiwale literackie podpowiedzą młodym ludziom dobre tytuły.

Robienie polityki kulturalnej za pomocą sztucznego przymusu, szukanie symetryczności, by obok Gombrowicza, Miłosza czy Marcina Świetlickiego dokooptować Wojciecha Wencla, jest skazane na porażkę. Fetowanie roku Josepha Conrada poprzez przemilczanie jego dorobku jest małostkowe. Wiara w to, że oto teraz „nasi” spece „dadzą odpór” liberalnej polityce kulturalnej za pomocą wszelkich list, zaleceń i cenzury jest wiarą naiwną i postawą nonszalanką wobec czytelnika. Kicz jest kategorią trudną do zdefiniowania, ale każdy, niewyrobiony nawet czytelnik (o tłumaczach nie wspomnę) ma w sobie wrażliwość i wyczuje, że twórczość pana Wencla to kicz.

Literatura polska nie przerobiła do tej pory katastrofy smoleńskiej, zdolni pisarze i poeci jakoś omijają ten temat – może jest na to za wcześnie? Literatury nie da się popędzać. Temat ten musi poczekać. Obecna władza bardzo się spieszy ze swą rewolucją edukacyjno-kulturalną, ale nie da się kiczu zmienić w arcydzieło poprzez zabieg wpisania go na listę lektur. I odwrotnie. Fakt, że Bruno Schulz czy Sofokles zostali przez minister Zalewską wyrzuceni za burtę, nie znaczy, że zatoną.

Liczę, że intelektualny potencjał minister Zalewskej jest ogromny, że czytuje ona poezję współczesną regularnie, obudzona w nocy cytuje Romana Honeta, Tadeusza Dąbrowskiego oraz Julię Hartwig. I wie, jakie wiersze dla młodych ludzi mogą być poruszające. Do września jeszcze chwila. Może Brunona Schulza dobrzy ludzie jednak wybronią przed kolejnym jego odstrzeleniem.