Trump junior

Niezależnie od tego, czy Donald Trump junior i jego oświadczenie dotyczące kontaktów z Rosjanami pogrąży prezydenta Trumpa czy będzie tylko jednym z wielu, hm, kłopocików, jakich ta prezydencja dostarcza Amerykanom i światu, to ja jestem ukontentowana. Od kiedy dotarła do mnie wieść, iż staruszek Trump podyktował te kilka zdań swemu synowi, a ten je spisał i podpisał jako własne, patrzę zupełnie inaczej na moje do niedawna jeszcze trudne relacje z jedenastoletnim synem.

Otóż mój syn jako Passent Junior Junior, a ja jako Agata Passent Juniorka nigdy nie piszemy tego, co nam każą rodzice. Od kiedy tylko mój syn jako śliniący się ząbkujący człowiek nauczył się wymawiać słowo „nie” – nie waha się go używać w rozmowach ze mną. Robi to właściwie nieustająco. To już nie behawioryzm rodem z eksperymentów z komorą Skinnera, ale rodzaj mantry. Gdy miał cztery lata i dziadek Daniel kazał mu sprzątnąć klocki rozwalone po całej podłodze, spojrzał przez okno i rzekł: „Nie teraz. Patrzę na widok”.

Synu, spakuj się na obóz w większą torbę, nie zmieścisz w tej treningowej prawie nic. „Nie”.

Synu, powtórz sobie ten wiersz jeszcze kilka razy na głos, chętnie posłucham przy okazji, lubię poezję. „Nie”.

Synku, jak masz zakwasy, to zrób stretching. „Nie”.

Synu, jedz brokuły, są zdrowe. „Nie”.

Synu, zagraj ze mną w fifę. „Nie”.

I tak to mi się z synem latami nie układało, co uznawałam za porażkę rodzicielską. Jak to się stało? Nikt u nas w domu nie wierzył w bezstresowe wychowanie. Model szwedzki wyrzuciłam przez okno, zanim jeszcze zaciążyłam. Czemuż Passent Junior Junior nie jest karny jak np. kadeci z armii cesarza rodem z powieści „Marsz Radetzkiego”? Żaden tam w kampanii nie pyskował, tylko robił to, co komendant albo ojciec kazał.

Syn nie pokazuje mi szkolnych zeszytów. Raz na kilka miesięcy robię rewizję w jego plecaku pod osłoną nocy, by sprawdzić, czy on w ogóle chodzi do szkoły. Nie odrabiam z nim lekcji z wyjątkiem dni, w których mają zadane prezentacje polegające na tym, że trzeba coś wyciąć i przykleić na duży karton. Wtedy syn udaje, że ma dwie lewe ręce oraz nie wie, skąd wziąć karton (czyli że nie chce mu się iść do papierniczego).

Podejrzewałam, że syn albo w ogóle mnie nie słyszy i mówi „nie” mechanicznie. Niedosłuch jest wszak groźny, nawet badania zrobiliśmy. Na całe szczęście diagnoza brzmi: syn neguje, cokolwiek ja powiem, gdyż uznaje mnie za totalną idiotkę. Jest w stosunku do mnie dobrotliwy i jeszcze mnie nie wyprowadził z mieszkania do domu spokojnej starości. Ja też uważałam wszelkie uwagi, zalecenia i cały styl moich starych za obciachowy. Nie jestem dla mojego syna autorytetem i nie stałabym się nim, nawet gdybym została prezydentem Polski czy USA. Gdybym przejęła stery po niezależnym prezydencie Dudzie, zapewne uznałby, że to dowód na to, jak złym systemem jest demokracja, a gdyby wybrali mnie Amerykanie, to uznałby, że na tle takiego chama i idioty, jakim jest Donald Trump, to jego matka jest nawet spoko.

Ale i tak nie podpisałby nic, co bym mu podsunęła. Jestem dumna z mych rodzicielskich osiągnięć!