Winda
Selfie w windzie są modne. Dlaczego? Starzy warszawiacy opowiadali mi, że gdy otwarto Pałac Kultury i Nauki im. Józefa Stalina, to ludzkość jeździła w nim windami, ot tak, góra dół, góra dół, wcale nie po to, by wysiąść u celu, ale winda w wysokościowcu, w dodatku z paniami windziarkami, to była atrakcja w mieście, do którego jeszcze dziesięć lat temu ludzie wróciliby wprowadzać się do ruin.
Ale dziś? Może przejażdżka do windy to już w czasach pandemii, lockdownów i obostrzeń w podróżowaniu rodzaj wyprawy – zobaczcie, nie jestem w fotelu pod kocem, tylko wybrałam się dokądś windą? Fotoblog o windach, ze zdjęciami tych starych albo wyjątkowo nowoczesnych, mógłby być hitem sieci, ale ja byłam parę dni temu w Galerii Winda w Kielcach. Zaprosiły mnie tam kobiety, które organizują Salon Kobiet w Kieleckim Centrum Kultury. Jechałam pełna obaw. Salon? W czasach, gdy deweloperzy budują „apartamenty” wielkości pudełka po pierścionku zaręczynowym? Salon kobiet w czasach, gdy w kraju pogłębia się kryzys męskości i kaczyści z ziobrystami wymyślili, że najlepiej takowy zaleczyć jeszcze bardziej zamordystyczną polityką kontroli i dominowania kobiet? Ponadto nie przepadam za tzw. spotkaniami autorskimi. Wolę słuchać innych niż siebie.
Na ścianach Galerii Winda w Kielcach fotografie Zdzisława Beksińskiego z drugiej połowy lat 50. Bardzo dobrej jakości odbitki, małe formaty, nie większe niż stare zeszyty szkolne, i dobrze, bo takie pewnie pierwotnie były, nie wiem, co się stało, że ulegliśmy gigantomanii fotograficznej – może to wina banerów reklamowych albo tego, że ludzie wieszają w domach ekrany telewizorów zasłaniające im cały świat?
Wczesny Beksiński to czerń i biel, tak się wtedy fotografowało, styl nieco jak u Bronisława Schlabsa. Dlaczego czerń i biel tak dobrze mi „siedzi”? Przecież oko dostrzega całe spektrum barw, a tymczasem fotografie Lewczyńskiego, Beksińskiego, Hartwiga oglądane dziś bardzo „pasują”. Może Polska tak naprawdę jest cała różnymi odcieniami szarości i burości?
Prace sprzed czasu, w którym artysta zachwycił się grafiką komputerową i, ufff, jak dobrze czasem chwycić się dokumentaryzmu, a fotografii szczególnie: im bliżej swej pierwotnej dokumentalnej funkcji, tym bardziej chcę do niej podejść. Na jednej z prac pozamykane drewniane okiennice sklepików w rozchwianych chałupach i paździerzowych budach, wszystko wokół jakiegoś placu, na ziemi kocie łby, pustka, w kadr z prawej strony wchodzi łeb konia, zwierzę zapewne ciągnie wóz, bo nie wygląda to na zawody hippiczne Royal Ascot. Z lewej strony z kadru ucieka męska noga w czarnym bucie, druga noga i całość sylwetki poza kadrem, wybiegli ze w świata Beksińskiego.
Spotkanie kobiet stało się intensywną rozmową. Wiadomo, babskie tematy: jaki powinien być demokratyczny uniwersytet, dlaczego zmiany podatkowe od stycznia są tak niejasne i nieżyczliwe, że utrudniają pracę przedsiębiorczyniom, jak sprawić, by budżet obywatelski w miastach funkcjonował, a nie przeradzał się w kolejne zarzewia konfliktów. Wyszło od ławek, na których ja lubię robić w zasadzie wszystko: pracować, być z ludźmi, patrzeć, jak mój kulawy pies ostatkiem sił jeszcze stara się gonić wrony, i jak to dobrze, że powstają w Kielcach nowe ławki. Wiceprezydentka Kielc Agata Wojda, aktywistka miejska i doświadczona radna, opowiedziała, że w ramach budżetu obywatelskiego powstały ławki kolorowe, tęczowe, ale zostały zniszczone przez wandali.
W połowie spotkania poczułam silną więź z kobietami (byli też panowie – salon jest otwarty na osoby każdej płci). Augustyna opowiadała, że do niedawna pracowała na trzy etaty. Jeden etat w zarządzaniu kulturą, drugi to praca przy wycinaniu wykrojów żurnalowych, a trzeci to pomoc byłemu mężowi w jego firmie. Przez to jej ośmioletnia córka sprawia wrażenie dorosłej – musiała zająć się sobą. Inna lwica salonowa mówiła o podkrążonych oczach ministra Szumowskiego. „Pamiętacie, jak go wszyscy tak żałowali, że taki zapracowany? No chyba wiadomo, że pandemia to najtrudniejszy test dla służby zdrowia, po to są, przecież każda z nas zostawała czasem w pracy po 13 godzin, bo trzeba było coś spiąć”.
O podatkach w salonie sporo mówiłyśmy, bo styczeń za moment, księgowe ledwo zipią. Pytanie: jaka jest logika odbierania ulg podatkowych samotnie wychowującym rodzicom? 20 proc. polskich rodzin to samotne mamy i samotni ojcowie. Czy chodzi o to, żeby zniechęcać rodziców do rozstań? Jeśli tak, to czy aparat władzy jest tak pogardliwy w stosunku do Polek, iż sądzi, że wolimy przehandlować wolność za dudki? A może myślą, że mężczyźni tak się boją samotnego ojcostwa, że będą woleli cierpieć w nieudanym związku albo szukać w panice pierwszej lepszej na Tinderze, byle taniej się rozliczać? Pytanie zostało bez odpowiedzi.
Salony są potrzebne, jakby na przekór politykom i korporacjom próbującym zarządzać naszym strachem. Siedź w domu, bo oto najnowsza wersja wirusa zaatakuje ci płuca. Siedź w domu, bo wychodząc, porzucasz dzieci, wnuczki – umrą z głodu w drodze do lodówki albo przez ciebie dostaną zapalenia zatok, wracając z zajęć pływackich na basenie. Włóczą się po salonach lwice, zamiast włosy dziecku suszyć. Salony są potrzebne, bo żeby przerobić system, nie tylko podatkowy, na bardziej przyjazny dla kobiet i całej reszty obywateli, musimy mieć grupę wsparcia. Salony są na przekór zoomom, automatyzacji, inwigilacji.
Spotkanie nie było dostępne online. Pisarka i profesorka Shoshana Zuboff byłaby chyba z nas zadowolona i dobrze się tu czuła. À propos profesorek. Następną gościnią Salonu Kobiet w KCK w Kielcach będzie Marianna Janion, kardiolożka, profesorka nauk zwyczajnych, ordynatorka Świętokrzyskiego Centrum Kardiologii. Rezerwujcie czas w swych kalendarzach.