Narcyz rozpychacz
Po wejściu do przedziału kolejowego natychmiast szczelnie zamyka drzwi. Gdyby w kieszeni miał rygiel, toby użył. Zasłonkę zasuwa, bagaże rozwala na sąsiednie siedzenia, a oba blaciki pod oknem zastawia kanapkami z wonnym szczypiorkiem, termosem, wodą, usiadłszy, rozstawia uda i kolana na boki w rozkroku szerszym niż delta Amazonki.
Bucowaty narcyz rozpychacz to typowy ksenofob, który w pociągu brzydzi się innymi podróżnymi. Najchętniej sam zająłby cały pociąg łącznie z warsem. Wokół siebie rozrzuci ze trzy książki, gazetę i laptop, by podkreślić, że nie jest zwykłym chamem ksenofobem, tylko wysublimowanym mizantropem, mizantrop to już literacko brzmi, jakby wieczorowo, fularowo.
Nie, on wcale nie chce innych podróżnych wyrzucać, tylko no, niektórzy poświstują, chrapiąc, albo wali od nich starym piwem, albo są o wiele atrakcyjniejsi niż on – mają nawet widoczną talię i rzeźbę pod koszulką. Albo są tacy ekolewacy, bo wiozą rowery pociągiem, albo może uciekają przed głodem czy przemocową żoną, albo śmiejąc się, pokazują, że mają tylko pięć zębów, no po prostu ci wszyscy inni nie są nim i przez to będą mu wprowadzać bałagan, a on chciał luksusowo sobie swój melancholijny spleen uprawiać.
Przy czym melancholijny spleen to często po prostu znaczy katatoniczny scrolling lub prokarstynacja. Narcyz rozpychacz, przeświadczony o swej wyjątkowości, nie przechodzi do wykonywania zadań, które czekają na niego w podróżnym laptopie, bo uznaje, że pracodawca czy zleceniodawca powinni cieszyć się, że ten wyjątkowy pasażer był łaskaw przyjąć to banalnie jałowe zlecenie.
Ależ oczywiście, że nie musi to być mężczyzna, może to być kobieta z torebką wielkości wora z Ikei, a rozkrok męski, który ma pokazywać ewentualnym współpodróżnym rozmiar jaj, jąder i przerost stercza nad rozumem, równie dobrze można zastąpić walizką położoną na siedzeniu, bo po co kłaść na górę. Może być ciamkanie napompowanymi ustami tak bardzo, że żaden glonojad nie podskoczy; w ostateczności może dziewczę zzuć czółenka i rozłożyć się po prostu na trzech siedzeniach jednocześnie. Któż by się ważył usiąść na leżącej, niezapoznanej jeszcze kobiecie tudzież odstawić na nią złożony wózek parasolkę.
Dobrze, że kilka lat temu wprowadzono w narodowych kolejach narodowe wagony narodowo bezprzedziałowe, bo egoiści przedziałowi zostali niejako systemowo, siłą zmyślnych architektów wnętrz pracujących wespół zespół z socjologami i psychologami transportu, zmuszeni do zaakceptowania faktu, że podróż można spędzić wspólnie w jednym wagonie. Od razu powiem, że w pociągach należę raczej do grupy wesołych kolonizatorek, która z promiennym uśmiechem ładuje się do zatłoczonego przedziału, licząc na podróż skrzącą inteligentnymi anegdotami lub rozpoczętymi transakcjami, które gdzieś kiedyś może uda się domknąć. W sumie też męczący typ ze mnie.
Od pierwszych dni agresji Rosji na Ukrainę widzę, że po prostu musimy przesunąć się w przedziale i zrobić miejsce wsiadającym. Współczuję buraczanym mizantropom. Ci z nas, którzy całe życie lubili towarzystwo, byli otwarci, uwielbiali spotykać nowych ludzi, interesowali się różnorodnością kultur i religii, dbali o to, by wspólnota – czy to ta w klubie, kamienicy lub osiedlu – działała, mają się psychicznie lepiej.
Nastawienie do „nowych wsiadających” zależy w dużej mierze od tego, w jaki sposób postrzegaliśmy nasz przedział, zanim „oni” się dosiedli. Otóż ja postrzegałam mój zaawansowany przedział… wiekowy. W ostatnich dwóch dekadach moje miasto osiwiało. Wspomnienie mam sprzed pięciu lat. Oto mój drugi syn jeszcze ze smoczkiem w wózku, smoczkiem, który wiecznie gubiliśmy. A to Antoś go po prostu wyrzucał na placu zabaw, a to gdzieś między poduszkami kanapy tonął, a to w kapturze ginął. Wiadomo. Istnieją specjalne czarne dziury, które wsysają smoczki. Idę do apteki, chcę kupić smoczek. „Nieeeee no, ja tu u siebie smoczków nie prowadzę od lat. Ale mam za to duży dział pieluchomajtek dla dorosłych i nowy skuteczny proszek do mycia protez zębowych”.
Gdy prezydent Trzaskowski ruszył z programem budowy żłobków, to zastanawiałam się, kto do tych żłobków będzie raczkował? Zdziecinniałe staruszki? Bywały dni, że w drodze na przystanek czy do redakcji dosłownie nie mijałam żadnych malutkich dzieci. Dopiero na placach zabaw był tłum, ale to dlatego, że placów było w mieście mało, i dlatego, że na jeden plac zabaw potrafili rodzice dowozić dzieci z odległych dzielnic. Byliśmy geriatryczną stolicą geriatrycznego kraju, w którym starsi co prawda zaczynali umierać szybciej z powodu smogu, uzależnień i zaniedbania opieki zdrowotnej, ale dzieci nie przychodziły tu na świat.
Zatem gdy słyszę pomrukiwania, iż teraz nie wiadomo, czy polskie dzieci znajdą miejsca w przedszkolach, bo dochodzą do grup dzieci z Białorusi i Ukrainy, to zęby mnie bolą. Brzmi to dokładnie tak jak narzekanie mężczyzn, że teraz do szkół artystycznych czy do zarządów firm zatrudnia się kobiety, bo mają dodatkowe punkty za to, że są kobietami. Ksenofob narcyz zawsze jest niezadowolony, jak musi ruszyć pupę i zrobić wysiłek. A to zły, bo robotę dostała kobieta. A to zły, bo konkurs wygrał jakiś „śniady”. Nieważne, że „śniady” z Iranu zna siedem języków. A to zły, że kobita z Afganistanu dostała stypendium, a nie on. Nic to, że teraz, w szariacie, dziewczyna w ogóle nie mogła studiować. On i tak zły, bo musiał zrobić jej miejsce. Być może nawet razem w laboratorium będą musieli korzystać z jednego mikroskopu!
Do tego dochodzą matki Polki kwoki. Już jej córcia łapała się na kadrę juniorek młodszych w pięcioboju nowoczesnym, aż tu nagle spod Kijowa taka silna zawodniczka się pojawiła, ponad 175 cm wzrostu, imaginujcie sobie, sama trenerka kadry pieczę zastępczą załatwiła i teraz po treningach ją własnym autem zgarnia.
Perspektywa zależy też od tego, kto czuje, że „siedział tu pierwszy”. Narcyz rozpychacz może być Ukrainką. Taką, która siedzi w przedziale od dekad. Może ma już własny salon tatuażu, a jej syn kończy szkołę muzyczną w klasie skrzypiec. Poprzednia fala emigracji rzadko wita tę nową z wielkim entuzjazmem. Ci nowi już jakoś mniej „swoi”. Ponadto „mają lepiej”. Darmowe bilety na metro dostali! Opisała tę wrogość na przykładzie Polonii z nowojorskiego Greenpointu reporterka Ewa Winnicka. Jej „Kroniki małej Polski” dowodzą, że nasze lokalne piekiełka, podziały historyczne przenosimy ze sobą pod nowe adresy.
A ja jestem optymistką. Zobaczcie, że te wagony otwarte sprawdziły się.