Portret na tle pleksi

Nie wiem, co o tym wszystkim sądzi Kazimierz Malewicz, twórca obrazu „Czarny kwadrat na białym tle”. O tej gigantycznej wystawie, jaką sobie tu w Polsze zafundowaliśmy, wystawie pt. „Portret na tle pleksi”.

Każdy sklepik, każdy urząd, muzeum, każda szkoła przerodziła się w galerię wieszanych na sznurkach z sufitu, stawianych na aluminiowych rusztowaniach, przykręcanych do blatów wielkoformatowych „płócien” z pleksi. Niedawno robiłam zakupy w małej miejscowości w Sudetach. Sklepik miał jedno pomieszczenie, niewiele większe od „salonu” w gierkowskich blokach z wielkiej płyty. Oczywiście jedną czwartą powierzchni zajmowała wystawa alkoholi, ale wśród piętrzących się produktów, ledwo rzężących lodówek przypominających swą kondycją mój stan po zejściu z gór, widzę panią kasjerkę. Krząta się niczym tylna projekcja za zwisającą z sufitu, kołyszącą się nieco dzięki lekkiemu zefirkowi (letni dzień, drzwi wejściowe otwarte na oścież) przegrodą z pleksi.

Ja w maseczce, pani za pleksi w maseczce pod brodą. Może sklepowa sądzi, że pleksi chroni ją przed wirusami, więc maseczka już niepotrzebna? Że taki aerozol na widok dyndającego prostokąta chrząka sobie coś pod nosem i mówi zawstydzony: sorki, pomyliłem wnętrza, chyba źle wbiłem adres w nawigację, będę już leciał? Nie sądzę. Pani po prostu stosuje się do przepisów, by móc mnie obsłużyć, za co jestem jej wdzięczna, bo marzę o butelce Wielkiej Pieniawy.

Ja i sklepowa oddzielone barierą; barierą, która jest gorsza niż dziurawa prezerwatywa: obie wiemy, że ten kontrakt jest żałosny. Jedyni, którzy na tym kontrakcie skorzystali, to producenci pleksi.

Nie wiem, jak jest u Państwa w urzędach miejskich, ale w Warszawie przez ostatnie dekady zrobiono naprawdę dużo, by kontakt między mieszkańcem a pracownikami urzędu był bardziej ludzki. Na przykład w Urzędzie Dzielnicy Śródmieście nic obu stron nie oddzielało, odeszliśmy od sytuacji z czasów PRL, gdy urzędnik siedział schowany w jakiejś budce z wyciętym kółkiem, a klient przez to czuł się jak petent próbujący wymodlić u niego audiencję. Nie dość, że politycy próbują nas dzielić na „strefy wolne”, to jeszcze pomysły na walkę z zarazą dzielą nas ekranami z pleksi, jakimiś szeregami budek z pleksi, w których nawet wartownik na warcie czułby się klaustrofobicznie.

Co intrygujące, te pomysły z chowaniem się za pleksi w niezrozumiały dla mnie sposób mają być stosowane wraz z… częstym wietrzeniem. Nie byłam nigdy orlicą z nauk ścisłych, ale chyba łatwiej wietrzy się pomieszczenia jak najmniej zagracone? Jedyne, co udało się za pomocą tych pleksi osiągnąć, to że gdy jakiś portret człowieka zza tego obrazu coś do mnie mówi, to ja ten portret gorzej słyszę.

Moja nerwica ekologiczna jest na szczęście głęboko stłumiona, zagłuszam ją co sił w duszy, ale czasem do jaźni zawita małe pytanko: „a co się stanie z tymi tysiącami pleksi wiszącymi od Stronia Śląskiego aż po wyspę Wolin?”. Od lat eksperci tłumaczą nam podstawy ekotoksykologii. Że to chemizacja życia właśnie powoduje więcej chorób, niszczy planetę. Czy ktoś z Państwa był niedawno w najbliższym punkcie PSZOK – selektywnej zbiórki odpadów komunalnych? Ja byłam, bo po 22 latach zmarła moja pralka. Musiałam ją wywieźć do tego naziemnego świata zmarłych przedmiotów, w którym witają nas Hadesi i Cerberzy każący ustawiać się w kolejce do wielkiej wagi, a następnie przeprowadzają nas przez piramidy martwych luster, kanap, lodówek, zmywarek z powyłamywanymi wrotami do miejsca zwałki naszego odpadu. Czy zmieszczą się tam wszystkie pleksi?

„Czarny kwadrat na białym tle” ciekawie się starzeje. Pęka, zyskuje nowe zmarszczki, a naukowcy pod spodem odnaleźli dwie inne kompozycje suprematystyczne. Wyczytałam to w książce „Kierunek zwiedzania” Marcina Wichy. Pleksi pewnie zżółknie, ale czy pod spodem znajdą nasze maski pośmiertne? Każda prawie taka sama – w maseczce pod brodą. Wiem, że te działania z pleksi są próbą pokazania, że nie godzimy się na bierność wobec choroby, ale czy nie stać nas na przyznanie się do błędów? Nie wszystkie działania mają sens…