Kino albo życie

Jeśli mieszkacie w polskim mieście lub miasteczku, to zapewne czujecie się jak ten żołnierz, ten w czapce, ten w lewym górnym rogu obrazu „Oblężenie Jasnej Góry” Januarego Suchodolskiego. Co prawda obraz jest kolejną mistyfikacją, bo jak się dowiadujemy z książek historycznych, „oblężenie” było rozciągniętymi w czasie rozmowami ze Szwedami, podczas których ofiar po obu stronach było kilkanaście, i to raczej ktoś się wypierniczył podczas budowania rusztowania (i to przy budowie Pałacu Kultury i Nauki im. J. Stalina się zdarzało, niestety), niż od kul armatnich poległ, ale obraz wiernie oddaje mój stan psychiki.

Po ostatnich dwóch dekadach obrony Warszawy przed urzędnikami z lewa, centra i prawa i chciwością oraz bezguściem deweloperów jestem na skraju zwalenia się w przepaść.

Mojej buzującej frustracji nie mogę wykrzyczeć, używając wulgaryzmów, bo nie dość, że sam prof. Jan Hartman zabrania, to wszelkie „fucki” i wulgaryzmy zarezerwowane są dla posłanki Lichockiej, młodych anarchistek, filmów Vegi, Smarzowskiego oraz opowiadań Janusza Rudnickiego. Gdzie mi tam, zawsze cierpliwej, zawsze serdecznej i uległej Matce Polce do tej elity. Tymczasem dorodna i bogata jest kiść wulgaryzmów, które cisną się na moje wątłe, nienabotoksowane usteczka: mam już, k…, dość, do ch… wafla, orania kultury w moim mieście.

Za dogorywanie już ledwo tlącego się życia kulturalnego w Warszawie, tego życia mainstreamowego i alternatywnego, dorosłego i młodzieżowego, odpowiadają konkretni ludzie na setkach stanowisk w Urzędzie Wojewódzkim i wydziale kultury Warszawy. Od dekad przez ten marazm, brak zainteresowania kulturą jestem co chwila uwikłana w jakieś protesty w obronie. Jeśli tysiące ludzi pięć dni w tygodniu haruje od 8 do 16, by Warszawa była miastem tętniącym kulturą, a efekty są tak mizerne – to co jest źle? Czy to sprawa zarządzania? Lenistwa? Tumiwisizmu? Złego prawa?

Najnowszym jest protest w obronie kina Atlantic (tutaj proszę – podpiszcie petycję), niewielkiego kina, kina z tradycjami w sercu stolicy, która to stolica lansuje się na stolicę europejską. Zamiast kina ma tu powstać kolejny biurowiec, co w czasie, gdy pandemia odmieniła oblicze tej ziemi, jest pomysłem samobójczym. Kiedy marszałek Adam Struzik był w kinie Atlantic? Kiedy Władysław Kosiniak-Kamysz był z żoną na randce w Atlanticu? Tu się dzieją od lat fantastyczne rzeczy: spotkania, rozmowy, czytanie wierszy na głos – nie tylko projekcje filmowe. Z sympatią wspominam wiceprezydenta Warszawy pana Włodzimierza Paszyńskiego, którego regularnie widywałam w teatrach, w kinie, na dyskusjach.

Od lat mam wrażenie, że za biurkami lub „na pracy zdalnej” pracują ludzie, którzy nie żyją kulturą, nie byli na ani jednym z setek organizowanych spotkań z reżyserami, aktorkami, pisarkami po projekcji w kinie Atlantic, ludzie, którzy nie znają problemów, z jakimi borykają się i ci młodzi, i ci emerytowani aktorzy na śmieciówkach, artyści bez pracowni, muzycy bez klubów. Wielkim symbolem, który kole w oczy, jest muzyka – gdzie jest nowoczesna sala koncertowa? Że niby Stadion Narodowy to nasza Olimpia? Czy hańbą nie jest to, że Sinfonia Varsovia od dekad błąka się niczym bezdomna suka, a w międzyczasie na Śląsku powstała siedziba NOSPR, w Szczecinie, Białymstoku imponujące budynki filharmonii?

Za mojego życia zaorano kino Skarpa na tyłach Nowego Światu. Pod luksusowe apartamenty. Zaorano kino Sawa na Saskiej Kępie. Pod apartamenty. Pod kinem Femina pikietowaliśmy, pisaliśmy petycje. Jest Biedronka. O czym to świadczy? Że jestem już stara, a film jest niczym fotografia na szkle? To pierwsze – na pewno, ale to drugie – nie.

Owszem, to prawda, Warszawa zmienia się na lepsze – widać nowe nasadzenia drzew, prezydent Trzaskowski prezentuje nowe przedszkola (super), jest mniej korków, bo otwiera się metro i mosty. Ale do k… nędzy. Przecież na Mazowszu pracują tysiące ludzi w urzędach. Czy nie widzą, że kultura się liczy? Też biznesowo. Jaki jest pomysł na ulicę Chmielną, gdzie jest kino Atlantic? Pandemia pokazała, że przyszłość kina to nie tylko wyprawy do molochów, jakimi są zwaliste i generujące ruch samochodowy galerie handlowe. Kino powinno być widoczne w centrum. Gdzie ma się odbywać Warszawski Festiwal Filmowy, nasze Cannes, nasza Wenecja? W Starbucksie? Po co robi się filmy? Nie tylko dla biletów. Po to, żebyśmy o kinie gadali, o kino się spierali, do kina uciekali, bo eskapizm to czasem najważniejsza rola sztuki.

Czasami zastanawiam się, czy wszyscy ludzie w Urzędzie Wojewódzkim i ratuszu są bezdzietni. Raczej nie, prawda? Czy nie widzicie, co oglądają nasze dzieci? Trzyminutowe filmiki na jutubie. Poruszające, mądre filmy przyciągną młodzież tylko wtedy, jeśli będzie na te filmy moda, stworzy się miejsce, gdzie dzieciaki wrażliwe lubią bywać – za takimi kinami i dyskusyjnymi klubami filmowymi zawsze stali konkretni animatorzy kultury. Małe kina to w naszym życiu wspomnienia z ukochanych miejsc w mieście. W kinie 1 Maj (!) byłam z moją matką na „Niebieskich migdałach” i obie sobie płakałyśmy po cichutku. W kinie Femina byłam z kolegą w wieczór przed jego maturą – w kinie dobrze się chowa przed stresem. Do kina Skarpa stałam w godzinnej kolejce, bo odbywały się tam Konfrontacje i grano „Łowcę jeleni”.

Na razie po dobroci błagam urzędników i urzędniczki Mazowsza, marszałka Adama Struzika, radnych z Warszawy i prezydenta Rafała Trzaskowskiego, by zagwarantowali kinu Atlantic dalszą działalność. Może być w ramach unowocześnionego budynku – czemu nie. Nie samą „Czajką” mieszkańcy żyją. Nie chcemy, żeby ulica Chmielna była martwa, pełna ogłoszeń „for rent”, „na wynajem”. Lepiej filmy ogląda się wspólnie na dużym ekranie niż samemu na smartfonie.

Na razie piszemy petycje, blogi, dyskutujemy. Ale to jest już walka. Najazd deweloperów na moje miasto trwa już dłużej niż potop szwedzki i łagodne „fucki” mogą nie wystarczyć. Jestem przekonana, że tak jak na ratunek „Czajce” przyfrunął minister Błaszczak, tak ministrowie kultury Sellin i Gliński chętnie uratują kino Atlantic, przerabiając je na Narodowy Instytut Kinematografii Wyklętej.