Przepraszam, jak tu biją?

Policja bije w Barcelonie, biały policjant zabił młodego Afroamerykanina w Ferguson, biały policjant znęcał się nad białym Igorem Stachowiakiem i milicjanci, bijąc, zabili Grzegorza Przemyka.

Dobrze bić to nie lada sztuka. Bić, ale nie zabić. Bić, aby wbić do głowy. Bić, ale tak, żeby nie było śladów, albo tak, żeby nie miał siły oddać, albo żeby się zanadto nie zasapać lub rozkręcić, w porę przestać.

Bić wespół w zespół, ale nie przy świadkach. Sztuka walki, ale nie w kimono, tylko w mundurze. Mieć władzę, ale jej nie nadużyć, tą pałką tylko sobie machać, ale nie po żebrach. Nieźle się przy tym trzeba nagimnastykować. Trudna sztuka walki. Przecież nie na darmo Akademia Policyjna w Szczytnie jest wyższa. Nie samą informatyką, kryminologią i mierzeniem prędkości za pomocą „suszarek” policja żyje. Bić też ktoś musi umieć. Obywatela trzeba chronić przed nim samym.

Tegoroczną nagrodę Nike otrzymał dziennikarz Cezary Łazarewicz za reportaż „Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka”. Podczas tegorocznych protestów w Warszawie mój autentyczny podziw wzbudzały nowoczesne metody stosowane przez policję. Przez megafony ostrzegają, i to kilkakrotnie, o swych interwencjach. Może Grzegorz i jego kumple byliby taką metodą bardziej „podrażnieni”, a może skłoniłoby to ich do opijania matury w knajpie raczej niż w przestrzeni publicznej?

Jestem po lekturze tej książki i choć lektura to bolesna, to jednak dobrze się stało, że jurorzy zdecydowali się ją nagrodzić. To nie jest „tylko” książka o zabójstwie Grzegorza Przemyka ani nawet o uniwersalnym problemie brutalności policji, matactw komunistów, nieukaranych zbrodniarzach. Warszawiacy z mojego pokolenia – jestem nieomal Grzegorza rówieśniczką – nigdy nie przestali pamiętać o tej sprawie. Do dziś przez to nieszczęście źle kojarzą mi się plac Zamkowy oraz komisariat przy ładnej skądinąd uliczce Jezuickiej, gdzie dopiero w 2012 r. odsłonięto pamiątkową tablicę.

Dobrze, że autorowi chciało się dotrzeć do dokumentów, zapisków, pamiętników, pokazujących, jak działała propaganda PRL, że cytuje tu konkretne osoby, że odpowiedzialność ponoszą konkretni ludzie, a nie jakaś „maszyna”. Nie ma dnia, żebym nie słyszała porównań, że obecna władza kopiuje propagandowe czy przemocowe metody rodem z PRL. Warto poczytać Łazarewicza, żeby zrozumieć, że propaganda oczywiście istnieje, ale czasy i metody są zupełnie inne. Ofiary nieco podobne. Młodzi mężczyźni, nieprzeciętni, zagubieni. Grzegorz z rozbitego małżeństwa, bez silnego oparcia w stabilnym domu. Igor – ciężko uzależniony, nieomal bezdomny.

Książka Cezarego Łazarewicza to analiza bezradności rodziców. Matka Grzegorza Przemyka, Barbara Sadowska, nie pasuje do modelu Pani Rollinson, którą pamiętamy z „Dziadów”. Jej sposób na wychowanie syna był sposobem, który ja sama nieco znam z domu. Mama prowadziła bardzo intensywne życie towarzyskie, dom jej pełen był zdolnych artystów, życie z cyganerią i alkoholem. Piła dużo, a o chorobie alkoholowej wtedy wiedziało się mało. Powodów do picia nigdy nie brakowało, a poetki niepokorne nie muszą być (?) tak trzeźwe jak tramwajarki. Nie tego się w naszym kraju oczekuje od mamuś. Powinny lepiej dbać o synów. Zupy robić, a nie wiersze pisać czy w konspirze działać. Ojciec Grzegorza po rozwodzie z Barbarą, choć angażował się czasem w życie syna, no to cóż, był na co dzień daleko z nową żoną, taką bardziej „normalną”.

Dzieci wychowują się same – wiadomo. Grzegorzowi pomagały Kościół, szkoła, kumple, dziewczyna. Życie jednak jest okrutne, a rodzice nie są w stanie nas ubrać w odpowiednio stalowe śpioszki, byśmy na zawsze byli bezpieczni.