Jezu, nie ufam Tobie

Jadę gdzieś przez teren zabudowany, który od dekad nie podjął decyzji, czy miasteczkiem jest czy wsią. Na lewo siding, na prawo garaże z brezentu. Ostry zakręt, przy nim kościół brzydszy od opuszczonej hurtowni skarpet. Ustawione cegły pustaki w bryłę przypominającą, za przeproszeniem, „kamieni kupę”, z wbitym na czubku łysiny – bo trudno nazwać ten dach kopułą – krzyżem z rurek stalowych.

Jeśli wierni przybywają do tej świątyni dumania tłumnie, to wiara ich musi być głęboka lub ksiądz mistrzem mowy polskiej albo misterem Mazowsza. Dlaczego jest aż tak wiele brzydkich kościołów w naszym katolickim kraju? Czy to nie jakaś wroga, złośliwa działalność architektów, w których wstąpił szatan? Przy kościele ogromny baner zwrócony ku nadjeżdżającym kierowcom z napisem: „Jezu, ufam tobie”.

U mnie Jezus sobie na zaufanie jeszcze nie zapracował, mimo że jest kimś niezwykłym, może kiedyś dam się skusić jego metodom… Lecz jest na świecie wystarczająco wielu zwykłych ludzi, którym ufam. Od dziecka ufam lekarzom. Ich czyste kitle działają na mnie bardziej kojąco niż rewerendy i komże. Podziwiam, że są specjalistami, którzy potrafią np. otworzyć nam dłoń i operować ją, a w niej niezliczone kosteczki i ścięgna. Poświęcili sześć lat na studia, potem lata na praktyki, nocne dyżury, oglądają nasze cierpienie, ratują wcześniaki, bywa, że dojeżdżają do szpitala busem o piątej rano.

Lekarze i pielęgniarki oraz pielęgniarze zawsze byli dla mnie autorytetami, bo przy nich ja z moją niepraktyczną humanistyczną wiedzą byłam nieskuteczna i niepraktyczna jak kij bez mopa. Po porodach czułam ulgę, że doktor Marianowski czy doktor Broś brali moje dzieci w swe fachowe ręce. Nie jestem położną ani pediatrą, a zatem nie znam się na profilaktyce i zdrowiu moich dzieci. Jako odpowiedzialna matka chronię je, otaczając się ludźmi mądrzejszymi ode mnie.

Rosnąca grupa tzw. antyszczepionkowców to nie są ludzie „ciemni” czy „antysystemowi”. To są, podobnie jak wielu z nas, ludzie skołowani. Nie wiedzą, komu ufać. Internet sprawił, że wujkowi googlowi i cioci wikipedii ufamy bardziej niż specjalistom, nauczycielom, rodzinie. Nikt tak nie nagłaśnia błędów lekarzy jak sieć i media. Udane operacje nie są tak klikalne jak te dramatyczne omyłki. Pijana lekarka jest ciekawsza niż tysiące trzeźwych lekarek. Nie dość skrupulatny, zmęczony ratownik medyczny, który nie dowiózł kogoś gdzieś na czas, straszny jest niczym golem. Afery z koncernami farmaceutycznymi, które korumpują lekarzy, klikają się bardziej niż informacje o tym, jak wiele dzieci szczepienia uchroniły przed wirusem polio czy rakiem szyjki macicy. Zamiast ufać ginekologom i zaprowadzić córeczki na wizytę do ginekologa już w wieku gimnazjalnym, mamusie i tatusie wierzą, że uchronią szyjkę macicy swej córci za pomocą przywożenia jej z imprez autem. Wszak na portalu oceniającym ginekologów wyczytali opinie, że a to jeden doktor był patronizujący, a to druga nie dość miziała podczas cytologii.

YouTube wytworzył modę na youtuberów. Każdy wróg lekarzy może nagrywać swe „wykłady” lub „warsztaty”, kręcąc filmik, pokazując wykresy, dając przerażającą muzyczkę w tle i dowodząc, że wino czerwone pite codziennie jest zdrowe na wątrobę, a sepsę to można leczyć nalewką, a raka piersi, jedząc grejpfruty i unikając chirurga. A jak ktoś taki pokazuje się nam w okienku youtubowym, to jakby z ołtarza przemawiał. Ma do tego dar przekonywania? Klika się. Nie jest on znachorem, ależ skąd, jest specjalistą od e-commerce, mentorem niezależnym, wykorzystującym nowoczesne metody docierania do klientów na całej planecie. Łatwiej odpalić taki filmik w domu na kanapie, niż stać w kolejce w przychodni NFZ albo płacić 130 złotych za konsultację u pediatry prywatnego.

Nie jesteśmy narodem ciemnym. Przeżywamy kryzys zaufania. Nie tylko do polityków. Może premier Szydło zaproponuje jakieś obowiązkowe leczenie lub szkolenia dla skołowanych rodziców? Bo samo pochylanie się nad nami i wyrazy zrozumienia są mało skuteczne w walce przeciw odrze.