Brylantyna

Wrzesień to koszmar głównie dla rodziców, a nie dla dzieci. Rząd nie wydrukował podręczników. To supcio. Zamiast czytać czytanki, popyka się na konsolce albo zostanie dłużej na boisku.

Wrzesień to nie tylko rocznica Westerplatte, ale miesiąc krwawych walk o zajęcia dodatkowe. Co, gdzie, za ile, czy są miejsca, czy kadra się nadaje? Taniec na rurze, język chiński, korepetycje, skrzypce, harfa, szermierka i kto córcię będzie odbierał, a mąż tylko odwozi, a wożenie to nie jest tak naprawdę bycie z dzieckiem. Może dziecko samo dojedzie autobusem? To się w autobusie zarazi grypą. Albo gitarę w autobusie zostawi.

W sierpniu dzieci siedziały na obozach i rodzice mieli labę, aż tu nagle, cholercia, wróciły. Źle im tam w tych namiotach harcerskich było? Szkoła nie może dziś być jedynym obowiązkiem dziecka, gdyż dziecko po szkole, jeśli nie jest zaprzęgnięte do jakiejś roboty, stoczy się niechybnie. Robotą tą nie może być pomaganie rodzicom w domu, gdyż w domu nikogo nie ma. W naszych czasach po szkole można było tylko w krzakach pić piwo, ewentualnie śpiewać w chórze, a teraz do wyboru są: nałogowe dziary, dopalacze, obżarstwo wespół zespół z bulimią, sześciogodzinne ciągi oglądania debilnych filmików na youtubie, w których występują nastolatki mówiące po polsku językiem składającym się z czterech słów, z czego jednym jest „heeeeej”, a drugim „yyyyyyyyy”, zajęcia wushu. Wybór zajęć dla tych, którzy mieszkają w miastach, większy niż alkoholi w nocnym. Nie idzie czegoś nie wybrać.

Rodzice bez przerwy słyszą, jak to szkoła jest anachroniczna i nie prowadzi tzw. programów autorskich, gdy tymczasem dzieciakom trzeba pomóc rozwijać ich pasje. Mam to nieszczęście, że mój starszy syn ma pasję sportową i oczywiście kocha piłkę nożną, mimo że równie ładnie szło mu w tenisa. Nie wiem, na ile samodzielny był to wybór, a na ile decydując się na wyczynowe uprawianie piłki, syn uległ reklamie. Nie ma przystanku, gazetki, sklepu (telewizora nie mamy) bez piłkarza z włosami w brylantynie. Od kołyski dzieci bombardowane są reklamami z piłkarzami w roli głównej. Dezodoranty – piłkarz. Garnitury – inny piłkarz. Czipsy – piłkarz. Piwo – piłka. Golarki – piłkarz. Słodkie napoje gazowane – piłkarz.

Dlaczego nie możemy żyć w świecie, w którym w reklamach występują ludzie nauki, sztuki, literatury? Oto nowe bawełniane koszule reklamuje Janusz Olejniczak. Fantazję Rachmaninowa gra mu się w nich szalenie wygodnie. Wzmacniający szampon do włosów reklamuje w prime time przed „Wiadomościami” pisarka i Matka Polka Manuela Gretkowska. Gdy pisze, włosy zupełnie nie zasłaniają jej oczu, a ich lekkość dorównuje lekkości jej frazy. Herbatki ziołowe, np. melisę czy miętę, powinien reklamować redaktor Tomasz Terlikowski – ciepły, opiekuńczy, tatusiowaty. Dlaczego nowej oferty linii lotniczej nie reklamuje Olga Malinkiewicz, polska genialna pani fizyk, specjalistka od ogniw słonecznych i fotoniki?

Co robimy, by chłopcy z podstawówki uwierzyli, że ludzie, którzy nie grają w piłkę, też mogą być fantastyczni? Bo np. ratują zwierzęta. Wchodzę do pokoju nastolatka, a tam na szafie plakat – a na nim słynny weterynarz albo działacz Klubu Gaja, albo genialna informatyczka, a nie jakiś dryblas Pogba w spoconej koszulinie Manchester United z połową głowy wygoloną, a drugą ufarbowaną na żółto?

Pod koniec września rodzice są już tak wypompowani tą gonitwą za zajęciami dla dzieci tudzież organizacją logistyki bardziej skomplikowanej niż organizacja lotów na lotnisku we Frankfurcie, że nie mogą sobie przypomnieć, czy i gdzie byli na letnich wakacjach. Dlatego jestem za inicjatywą wolnych poniedziałków dla rodziców. Byłoby to lepsze rozwiązanie niż 500+, bo po ostatnich podwyżkach wygląda na to, że nie dzieci i nie rodzice, a sklepy i dostawcy zyskają na tej zapomodze najbardziej. Nie ma takiej inicjatywy? To wymyślmy ją sobie.